Przejdź do treści

Zapomniane historie: 6 OFIAR POŻARU W GASZOWIE

Przedwojenna straż pożarna w Gaszowie, lata 30. XX w (ze zb. Karlheinza Arnau)

W niemieckojęzycznym czasopiśmie ,,Der Oberschlesische Wanderer" natrafić można na opis tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce w przedwojennym Gaszowie (wówczas: Gehnsdorf) w nocy z 26 na 27 marca 1907 roku. Artykuł ten dość szczegółowo opisuje tragedię, do jakiej doszło wówczas na południowym krańcu wioski około godziny 21-szej. Wtedy to w gospodarstwie należącym do rodziny Beer (znajdowało się ono naprzeciwko obecnego budynku nr 1), ojciec właściciela - nieobecnego z powodu wykonywania zawodu flisaka - zauważył ogień wydobywający się z jednego z pomieszczeń gospodarczych. Sądząc, że żona jego syna oraz ich dzieci (kolejno: 6 miesięcy, 3-, 4- oraz 6 lat) są bezpieczne, mężczyzna wbiegł do obory, chcąc uratować znajdujące się tam krowy, jednak była ona już mocno zadymiona i objęte pożarem. Po tym, jak udało mu się wyprowadzić jedną z krów, próbował ratować pozostałe zwierzęta, stracił przytomność i osunął się na ziemię. Trzy pozostałe krowy udusiły się od wszechobecnego dymu. 

Płomienie szybko przeniosły się na mieszkalną część budynku, w tym również do sypialni rodziny Beer, której członkowie pogrążeni byli w głębokim śnie. Zaalarmowani sąsiedzi po przybyciu na miejsce pożaru podjęli jeszcze próbę ich reanimacji, jednak okazała się ona bezskuteczna. Cudem przeżył Beer senior, uznany początkowo za zmarłego. Nie był to koniec dramatu. Osiemnastoletnia służąca o nazwisku Jäckel, która zdołała uciec, krótko potem postanowiła uratować swoje rzeczy z palącego się budynku. Nie udało się - zmarła, a jej ciało zostało potwornie okaleczone. Pożar tej nocy pozbawił życia łącznie sześć osób. Dom i budynek gospodarczy zostały zniszczone. Przyczyny pożaru nie ustalono.

4 kwietnia na pogrzeb Pani Beer i czwórki jej dzieci, które udusiły się w podczas pożaru w Gaszowie, przybyło kilkuset okolicznych mieszkańców. Na tutejszym cmentarzu, przy ściskającym serce szlochu rodziny i znajomych, do maleńskiej trumienki delikatnie położono zwłoki sześciomiesięcznego dziecka. Następnie uczyniono tak z pozostałą trójką rodzeństwa, kładąc ich ciała do oddzielnych trumien. Pastor Reichert ze Zbylutowa wygłosił wzruszającą mowę pożegnalną, po czym wszystkie ofiary pożaru pochowano we wspólnym grobie. 

Historia z Gaszowa była tak głośna, że wzmianki o pożodze pojawiały się w wielu gazetach. Jedną znich był "Innsbrucker Nachrichten", wydany 28 marca 1907 r. w tyrolskiej części Austrii. O sześciu ofiarach z podlwóweckiej wsi tego samego dnia pisano także w "Volkswacht für Schlesien", w czasopiśmie wydawanym we Wrocławiu, ale kolportowanym na całym Dolnym Śląsku, a nawet w stolicy Wielkopolski.

received_1485771111825830colorized.jpg

Gospodarstwo nr 1 na starej fotografii (ze zb. Karlheinza Arnau)

W Saksoni do dziś żyje krewna owej rodziny, pani Inge Nitschke z domu Beer (ur. 1931). Dzięki pomocy p. Karlheinza Arnau, który od wielu lat koresponduje z dawnymi mieszkańcami Gaszowa, podzieliła się ona swoją wiedzą na ten temat. Jak wspomina, z opowieści jej rodziców można było wywnioskować, że przyczyną pożaru było celowe podpalenie gospodarstwa przez ojca rodziny, który w trakcie jego trwania ukrywał się. W wyniku zdarzenia zginęła cała jego najbliższa rodzina oraz pracownica, łącznie sześć osób. Nie wiadomo, co skłoniło go do takiego czynu. Jedyną pozostałością po gospodarstwie, jaka przetrwała do dzisiejszych czasów są zaledwie fragmenty stodoły, znajdujące się nieopodal domu nr 1.

Nap. Mateusz Stanek (dziękujemy za przesłanie nam historii związanej z Ziemią Lwówecką)

Koloryzacja ilustracji oraz uzupełnienia tekstu Szymon Wrzesiński.

Ilustracja 1. Przedwojenna straż pożarna w Gaszowie, lata 30. XX w (ze zb. Karlheinza Arnau)