Przejdź do treści

RAJDOWE MISTRZOSTWA POLSKI: Zapomniane historie Lwówka Śląskiego

Zbliżający się warkot silnika samochodu za każdym razem budził wielkie emocje. Kto teraz jedzie, Sobiesław Zasada? Czy będzie znowu miał najlepszy czas? Tumany kurzu i piasku nie miały znaczenia. Wypierze się... W takich dniach dla kibiców liczyły się tylko sportowe pojazdy i kierowcy rajdowi. Ogromną frajdę sprawiało odgadywanie szybko przejeżdżających marek aut i toczenie dyskusji z kolegą, kto tym razem miał rację?

Stolica Ziemi Lwóweckiej stała się areną zmagań kierowców zaledwie dwa lata po zakończeniu drugiej wojny światowej! Początkowo nie dałbym wiary temu zapomnianemu wydarzeniu, gdyby nie lakoniczna wzmianka starosty, który w 1947 roku raportował władzom wojewódzkim: W dniu 17 czerwca przez miasto Lwówek Śląski przebiegała trasa Międzynarodowego Rajdu Samochodowego. Zabezpieczenie trasy Rajdu oraz opiekę sanitarną zapewnił powołany do życia Komitet Obywatelski. Dalsze poszukiwania dostarczyły kilku ciekawych szczegółów. Ten pierwszy po wojnie, międzynarodowy rajd, trwał w sumie pięć dni (15-20 czerwca) i składał się z sześciu etapów o długości blisko 2600 kilometrów. Po opuszczeniu Warszawy kierowcy, przez Gdynię i Szczecin, skierowali się ku Zielonej Górze, a stamtąd przez Lwówek Śląski, do Szklarkiej Poręby. Po pokonaniu odcinów górskich w Karkonoszach, samochody pojechały do Opola, następnie do Krakowa i Zakopanego. 

Na kolejną tego typu imprezę trzeba było poczekać niema dwie dekady! W sobotę 7 sierpnia 1965 roku we wczesnych godzinach rannych na izerskich i karkonoskich szosach odbył się kolejny etap samochodowego „Rajdu Polski”. Wartość sportową zmagań podnosił fakt, iż były one zarazem jedną z eliminacji mistrzostw Europy, a na starcie pojawiło się niemal sto aut reprezentujących piętnaście państw! Trasa od samego początku była bardzo trudna. Po trzech dniach zmagań, rozpoczętych 4 sierpnia w Tatrach, pod Karkonosze dotarło zaledwie czterdzieści załóg!

Kolejny etap rozpoczął się w Jarkowicach k. Kamiennej Góry, następnie biegł przez Bierutowice-Kowary, Sobieszów, Michałowice, Szklarską Porębę, Świeradów Zdrój, Lwówek Śląski, aż do Jeleniej Góry. Punkt kontrolny znajdował się w Sobieszowie, gdzie jako pierwsi dotarli Zasada i Osiński. Ich niepozorny z wyglądu Steyer-Puch, maleńki austriacki pojazd na licencji Fiata 500, wyprzedził zdecydowanie w klasie do 700 cm³, dając Polakom spore szanse na tytuł mistrzowski. Świetnie wypadli też Szwedzi. Carsson, jadący Saab'em oraz jego małżonka i zarazem rywalka Pat Moss-Carlsson, z pochodzenia Angielka, znaleźli się nad Bobrem w pierwszej trójce.

Po zakończeniu rajdu przyszedł czas na podsumowania. Karkonosko-izerskie serpentyny oraz mokra nawierzchnia mocno dały się we znaki. Z trasy odpadły dwie załogi, w tym jedna z Bułgarii. Nie obyło się bez zastrzeżeń wobec organizacji imprezy. Najwięcej skarg dotyczyło odcinka specjalnego jazdy na czas w Jarkowicach i ograniczonej ilości sędziów.

Wypadki i nietypowe zdarzenia na trasie przydarzały się najlepszym. Ksawery Mikucki, prezes jeleniogórskiego Automobilklubu, a zarazem współorganizator kilku Rajdów Dolnośląskich, wspominał po latach: - W 1962 roku zdobyłem nawet pierwsze miejsce w Rajdowych Mistrzostwach Okręgu. Rok wcześniej przeżyliśmy mrożące krew w żyłach chwile. Trwały jazdy V Dolnośląskiego Rajdu, które są eliminacją do Mistrzostw Polski, na trasie 946 kilometrów. Przy dojeździe do Lwówka, koło miejscowości Mojesz tory kolejowe krzyżują się z szosą. Szlaban nie był zamknięty i tylko dziesiąte części sekundy uratowały mnie przed zderzeniem z lokomotywą. Wylawirowałem jakoś, ale samochód zarył maską w rowie...

Bywało, że i jeden z najsłynniejszych polskich kierowców rajdowych - Sobiesława Zasada nie miał szczęścia do tras w naszym regionie: - Rajd Polski ukończyłem przed czasem. O pierwszej w nocy ruszyłem z Jurkiem Dobrzańskim na kolejną próbę. Wyścig na trójkącie szos za Kamienną Górą. Dystans dwa krążenia po 31 km każde. W punktacji wyraźnie prowadzimy. Trzeba tylko dojechać do mety. Zjazd w dół z Przełęczy Kowarskiej. Szybka trasa asfaltowa. Miejscami mokro. Prawy łuk – szybkość 150 km/h. Następnie 300 metrów prostej. Zwiększam prędkość i natychmiast hamuję ponownie. Już muszę wchodzić w zakręt. Skręcam kierownicą, lekki gaz. Za szybko. To było poza granicą bezpieczeństwa na tej nierównej, do tego śliskiej nawierzchni. Nic nie poradzę. Tył samochodu z łomotem uderza w potężny kamień. Przód zatrzymuje się na drzewie. Pasy bezpieczeństwa to cudowny wynalazek. Jesteśmy cali i zdrowi. Skrzywione tylne zawieszenie. O dalszej jeździe nie ma mowy. Żegnaj Rajdzie Polski.

Ksawery Mikucki pamięta jeszcze jedno zdarzenie z udziałem wielokrotnego mistrza Polski: - To było bodaj w 1963 czy 1964 roku. Sobiesław Zasada skończył podobnie jakiś rajd w Cieplicach. Jadąc koło warsztatu Technicznej Obsługi Samochodów chciał wyminąć leżącego na ziemi pijaka i zderzył się z taksówką. Pamiętam, jak wyskoczył z wozu, nie klął, tylko machnął ręką, a potem zapalił papierosa i wesoło pogawędził z nami...

Oprac. Szymon Wrzesiński © (Autor nie wyraża zgody na przerabianie lub cytowanie całości bądź fragmentu artykułu)

(Zdjęcie: Steyer-Puch Sobiesława Zasady na Pukcie Kontroli Czasu podczas rajdu w naszym regionie w latach 60. XX w.; źródło podane na ilustracji, koloryzacja zdjęcia SW)