
Lwówek Śląski
Nasza Gmina
Urząd Gminy
Dla mieszkańca
Kamery na żywo
Gospodarka odpadami
Gospodarka odpadami
Harmonogram odbierania odpadów
Zasady segregacji odpadów
Deklaracje, oświadczenia
PSZOK - Punkt Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych
Sanikom
Uchwały
Kto odbiera odpady komunalne
Osiągnięte poziomy recyklingu
Analiza stanu gospodarki odpadami
Zużyty sprzęt elektryczny i elektroniczny
Co zrobić z zużytym sprzętem elektrycznym i elektronicznym
Miejsce zagospodarowania odpadów
Rejestr działalności regulowanej w zakresie odbierania odpadów komunalnych od właścicieli nieruchomości na terenie gminy i miasta Lwówek Śląski
Adresy punktów zbierania / zakładów przetwarzania odpadów folii, sznurka oraz opon powstających w gospodarstwach rolnych
Ewidencja udzielonych zezwoleń na prowadzenie opróżniania zbiorników bezodpływowych
Komunikaty
Turystyka
LWÓWECKIE LATO AGATOWE
Oświata
Filmy
Kontakt
Urodziłem się w 1925 roku w Krosnach Dużych na Kielecczyźnie. Mój pradziad całe życie pracował na folwarku w Ruszczy koło Połańca. Ojciec pracował jako robotnik folwarczny w księcia Macieja Radziwiłła w Słupi przez 29 lat. Z sześciorga dzieci moich rodziców, jako jedyny ukończyłem przed wojną szkołę podstawową. Niestety zamiast dalszej nauki trzeba było iść do pracy na folwarku. Kres służbie mego ojca, mej zresztą też, położyło dopiero wyzwolenie. A stało się to tak…
Od lipca 1943 roku uczestniczyłem w walkach z Niemcami w okolicy Kielc w ramach grupy Armii Krajowej pod dowództwem porucznika „Wichury”. W sierpniu 1944 wojska radzieckie uchwyciły przyczółek sandomierski nad Wisłą po zażartych walkach. Znajdujące się w bezpośrednim zasięgu działań bojowych miejscowości przechodziły wielokrotnie z rąk do rąk. W walkach ginęli i żołnierze, i ludność cywilna. Całe miejscowości legły w ruinach. Taki los spotkał również moją wieś i dom. Wtedy ewakuowano nas do Połańca, gdzie panował już względny spokój. O tym, aby dostać jakąś pracę, nie było mowy.
Dalszy mój los miał zmienić kurs mierniczych w Sandomierzu. Po wejściu do miasta zatrzymał mnie i trzech moich kolegów, patrol radziecki, by chwilę później odesłać do kapitana Bełczewskiego, polskiego pełnomocnika na ziemię sandomierską. Okazało się, że szkolenia jeszcze długo nie będzie, więc wspólnie postanowiliśmy, że idziemy do wojska. Nazajutrz stanęliśmy przed komisją poborową i wszyscy zostaliśmy wcieleni. Dzień później stu ochotników wsadzono do odkrytych wagonów, po czym skierowano do 9 Zapasowego Pułku Piechoty, by zrobić z nas żołnierzy.
W ostatnich dniach grudnia 1944 przybyła kilkuosobowa komisja wojskowa, która prowadziła z nami rozmowy indywidualne. Pytano mnie skąd pochodzę, jakie mam wykształcenie, co robiłem w czasie okupacji. Na zakończenie zakomunikowano mi, że komisja kieruje mnie do szkoły oficerskiej. Wiadomość przyjąłem jak kpiny z mojej osoby. Zdenerwowany odpowiedziałem, że przyszedłem do wojska jako ochotnik by walczyć, a nie wydawać rozkazy. Przypomniałem też o braku odpowiedniego wykształcenia. Major wyjaśnił mi, że w wojsku wielu oficerów nie ma matur, bo podczas wojny nie ma to znaczenia.
Centralna Szkoła Oficerów składała się z ośmiu kompanii, liczących po 120 żołnierzy każda; ja trafiłem do czwartej. W ósmej kompanii cały trzeci pluton stanowiły kobiety. Każdego dnia były intensywne ćwiczenia i wykłady, od godz. 5, aż do 23. Około połowy lutego 1945 przeprowadzono egzaminy okresowe. Zdałem i to dobrze. Pod koniec marca złożyliśmy końcowe egzaminy i większość z nas otrzymała stopnie oficerskie.
Po uzyskaniu stopnia podporucznika w dniu 29 marca 1945 roku otrzymałem rozkaz wyjazdu na front, miałem dołączyć do 2 Armii Wojska Polskiego. Tłukłem się towarowym pociągiem całą dobę, aby następnego dnia dotrzeć do Kielc. 1 kwietnia ruszyłem dalej, miałem jechać do Kalisza, ale okazało się, że mam udać się do sztabu 10 Dywizji Piechoty, który przeniósł się w okolice Sycowa na Dolnym Śląsku. Po dotarciu do Oleśnicy, na południowym zachodzie widziałem, jak złociły się łuny pożarów i słychać było niemilknące pomruki dział z „Festung Breslau”, a hitlerowskie samoloty bombardowały nawet okoliczne miasta. Nazajutrz pożegnaliśmy gościnną komendanturę i poszliśmy na punkt kontrolny, aby złapać jakąś ciężarówkę jadącą w kierunku frontu. Trzeba było możliwie najszybciej dotrzeć do sztabu. Trochę pieszo, rzadziej przygodnymi samochodami przemierzyłem z Bronkiem Skrzypakiem, kolegą ze szkoły oficerskiej, trasę Trzebnica – Wołów – Legnica – Chojnów – Bolesławiec - Świętoszów, by reszcie w lasach żagańskich dopaść sztab armii…
(Ciąg dalszy nastąpi)
Fot. Zbiory prywatne Państwa Borowiec ©